Takim stwierdzeniem podsumował mój kolega – Andrzej z Warszawy efekt naszych wspólnych wysiłków umieszczenia nadwozia szarego Mikrusa numer 087 na samochodowej przyczepce . Nadwozie zostało mi podarowane wraz z innymi elementami tego auta i powędrowało w okolice miejsca, gdzie wytworzono je 51 lat temu.
Znacznie wcześniej jednak pojawił się w kręgu moich zainteresowań Żółty Mikrus.
To było bardzo dawno. W roku 1990 albo 91, kiedy miałem 17 lat i robiłem prawo jazdy. W każdym razie poruszałem się jeszcze nie samochodem rodziców, ale rowerem marki Wigry 3. W związku z przewidywanym zdobyciem prawa do prowadzenia pojazdów rozglądałem się za czymś, leżącym w moich możliwościach finansowych. A że te możliwości były prawie żadne to inna rzecz. W każdym razie – dzięki temu, że mój tato obiecał dać pieniądze na auto – dojrzałem do spełnienia mojego wielkiego marzenia posiadania starego, zabytkowego samochodu. Dzisiaj nie potrafię wytłumaczyć, skąd to się u mnie wzięło – ta fascynacja starociami. Jedynie tyle mogę powiedzieć, że jak sięgam pamięcią, to zawsze przyklejony do szyby naszej Syreny 104 wypatrywałem wszelkich gratów, stojących na podwórkach. Było ich sporo, a na trasie do mojej babci znałem wszystkie.
To było wcześniej. A w wielu lat 17-stu wsiadałem na rower i jeździłem po okolicach rodzinnego Jarosławia w poszukiwaniu czegoś do jazdy. Tak trafiłem na zagracone podwórko w S. – jednej podjarosławskich wsi, gdzie – niewidoczne od strony drogi – stały różnego rodzaju wraki pojazdów oraz części do prawie całego asortymentu produkcji PRL, mającego koła (lub skrzydła, bo niedokończony samolot też tam był). Wypatrzyłem jakieś maleńkie nadwozie od nie wiadomo czego i właśnie żółtego Mikrusa. Wtedy jeszcze wrakiem nie był, chociaż nosił już ślady dewastacji, dokonanej – jak mnie poinformował właściciel – przez dzieci. Z szyb została tylko przednia, deska rozdzielcza zniszczona, jakieś braki pod maską silnika.
Ale blacharsko był – w mojej ówczesnej ocenie – w niezłym stanie. Trochę szpachli i można jechać. Tylko te szyby… jak dorobić? Auto miało kosztować chyba milion ówczesnych złotych, zresztą taka cena była praktycznie za każdy pojazd na podwórku, wliczając w to pozostałości „Osy” w sensie krańcowo skorodowanej ramy z resztką nadwozia. Wówczas milion to było dużo.
Właściciela odwiedziłem jeszcze rok później i wtedy prawie dogadaliśmy się co do sprzedaży małego nadwozia – podobno od „przedwojennego Zaporożca” – jak zapewniał. Jednak do transakcji nie doszło, chociaż zbiłem cenę z miliona do 600 tysięcy. Wtedy zauważyłem, że do graciarni na podwórku dołączył jeszcze jeden Mikrus – czerwony. Zresztą ja też go wypatrzyłem wcześniej – u innego właściciela i niestety nie dogadałem się z powodu zbyt wysokiej ceny. Może nie umiałem negocjować, bo do S. „poszedł” na wymianę za Komara.
Zapisałem „namiar” na Mikrusy w grubym notesie i zrezygnowałem z tematu. Niedługo później kupiłem VW Garbusa, za którego zgodnie z obietnicą zapłacił mój tato.
W roku 2006, już mieszkając i pracując w Rzeszowie, zacząłem się interesować Mikrusem, jako rodzimą „lokalną” produkcją. Wcześniej moje fascynacje zabytkami koncentrowały się na motocyklach, dalej były różnego rodzaju samochody zagraniczne i polskie konstrukcje przedwojenne. Przy jakiejś okazji, będąc w domu rodzinnym, zajrzałem do notesu, który przechomikowałem przez te wszystkie lata w szufladzie. Ciekawe, co się stało z tymi Mikrusami? Pojechałem sprawdzić. Wchodzę, przypomniałem się właścicielowi i pytam o autka. – A stoją. Nie chciałem wierzyć, ale poszliśmy i zastałem obrazek zapamiętany sprzed piętnastu lat. Tylko stan „zbiorów” był nieporównywalnie gorszy. Żółty Mikrus zapadnięty, skorodowany na wylot, obstawiony jakimiś gratami i zakurzony, nadwozie „przedwojennego Zaporożca” przykryte jakimiś gałęziami ze świerka czerwony Mikrus wyblakły i miejscami zielony od mchu. Tak samo jak 15 lat wcześniej – wszystko do sprzedania. I tak samo ceny nieadekwatne do wartości. Zrobiłem zdjęcia i odjechałem. Ale nie – znowu prawie dogadaliśmy się co do ceny za wszystkie trzy sztuki autek. I mało brakło, żebyśmy dobili targu. Tylko… wziął górę rozsądek, co w życiu zdarza mi się bardzo, bardzo rzadko. Skąd on się wziął? Bo pomyślałem – stoi przecież u mnie kilka starych aut, które nie mogą doczekać się remontu, miejsca pod dachem już nie mam, w perspektywie budowa domu, więc nie wiadomo na jak długo sprawa renowacji Mikrusa się odwlecze. Więc wmówiłem sobie, że na pewnym etapie trzeba skończyć zbieractwo i zająć się tym, co się ma. Zresztą do takiego wniosku doszedłem już trochę wcześniej i dlatego np. dwa Polskie Fiaty 508, które znalazłem w Krakowie, kupił mój kolega a nie ja. Nie jestem chciwy i wolę patrzeć, jak samochód jest remontowany u kogoś, zamiast u mnie niszczeć.
Z S. nie wyjechałem jednak z niczym. Sentyment do dawno niezrealizowanego marzenia kazał mi odkupić nadwozie do „przedwojennego Zaporożca” – za cenę czterokrotnie przekraczającą jego obiektywną ówczesną wartość.
Mikrus został. Ja wysłałem zdjęcia Bartkowi, który umieścił je na stworzonym przez siebie serwisie, poświęconym Mikrusowi (www.mikrus.net.pl). Liczyłem, że Mikrusy kupi ktoś z kolekcjonerów, ale każdy, kto dzwonił do właściciela, odbijał się od zbyt wygórowanej ceny. Zresztą zdjęcia, które zrobiłem, nie były ani pierwszym ani jedynym źródłem wiedzy o tych autkach. Za to na ich podstawie jeden ze znawców Mikrusa zauważył, że żółty to ciekawy egzemplarz bo pochodzi z pierwszej setki, na co wskazują zachowane detale wyposażenia. To zaważyło na mojej decyzji, żeby jednak go odkupić. W S. byłem więc jeszcze dwukrotnie, w rocznych odstępach, niestety bez pozytywnego efektu. Cena, którą uzgodniliśmy wcześniej, teraz okazała się niezadowalająca właściciela. W końcu – z żalem – odpuściłem, nie mogąc się dogadać.
Ironia losu. Pod koniec kwietnia 2009 roku, kiedy kilka dni wcześniej postawiłem na działce metalowy garaż i podjąłem postanowienie kupna Mikrusów nawet za zawyżoną cenę, dowiedziałem się że zostały sprzedane. I to niestety nie kolekcjonerom tylko zawodowcom od handlu starymi samochodami. Przybiła mnie ta wiadomość, bo jednak gdzieś miałem nadzieję, że pewnego dnia porozumiem się z właścicielem aut i w końcu je kupię. No i ten dzień miał w ciągu tygodnia realnie nastąpić. Niemożliwe? Cóż, faktycznie tak było.
Czerwony Mikrus pojawił się na aukcji. Zadzwoniłem, okazało się, że aktualnie Mikrusy z S. mają dwóch właścicieli, wzięli auta na spółkę z zamiarem dalszej sprzedaży. „W tej chwili do sprzedania jest czerwony, a jak pójdzie to będzie wystawiony żółty”. Czerwony jednak nie poszedł, a ja pojechałem do jednego ze współwłaścicieli. Okazało się, że już się spotkaliśmy – parę lat wcześniej, kiedy szukałem części do Moskwicza 400. Niestety R. pokręcił głową na propozycję sprzedaży – ode mnie nie kupisz, ja kupuję tanio a sprzedaję drogo. Zresztą silnik już jest sprzedany, ma przyjechać facet z P. i go zabrać – wpłacił mi zaliczkę. Na taką sytuację faktycznie trudno było mi coś poradzić. Obejrzałem silnik, miał wtórnie nabity numer 052. Sam silnik był z późniejszej produkcji, co poznałem po odlewach karterów nowszego typu. Autko niewątpliwie z pierwszej setki, ale nie miało wybitego numeru nadwozia na słupku. Numeru na tabliczce też nie było, bo w tym miejscu nie było podłogi, która ocalała zaledwie w tylnej części samochodu. Zrobiłem zdjęcia w przekonaniu, że jest to ostatnia dokumentacja tego egzemplarza Mikrusa.
Cała sytuacja nie dawała mi jednak spokoju. Na aukcji pojawił się „samolot” – przednia ozdoba maski „mojego” Mikrusa. Nie został sprzedany z powodu wysokiej ceny. Może uda się odkupić chociaż to, co zostało? Zadzwoniłem i ku mojemu zdziwieniu R. – po konsultacji ze współwłaścicielem – wyraził zgodę. – Dobrze, że zadzwoniłeś po tego Mikrusa, bo za dzień, dwa miałem go przeciąć wzdłuż i wystawić na aukcję jako reklamę np. do baru. Jak chcesz to zabieraj to co jest.
Potwierdziłem, że biorę. Za cenę, którą chcieli sprzedawcy – dwuipółkrotnie wyższą niż ja proponowałem.
Kiedy przyjechałem po Mikrusa, na miejscu zastałem już tylko „wydmuszkę” nadwozia, bez przedniej szyby, kierownicy, zamków, uszczelek, zbiornika paliwa, nawet bez rygli zamków i kalamitek. Została buda nadwozia, drzwi, maska silnika, zderzaki, przednie zawieszenie z kołami, fotele, goła deska rozdzielcza i wkłady reflektorów. W tym stanie Mikrus o domniemanym numerze 052 trafił w końcu do mnie.
Pomimo zdekompletowania i korozji, mój Mikrus zachował wiele cech, charakterystycznych dla wczesnej produkcji. Według znawców tematu są to m.in. drzwi bez przetłoczeń pod klamki, ostro zakończone zderzaki, inna deska rozdzielcza i jeszcze parę drobiazgów. Acha, jeszcze nierozkładane siedzenia, które mam. Oryginalnie w tym egzemplarzu powinien być silnik z odlewami karterów „starego typu” – określając umownie. Umownie, bo takie silniki były dłużej w produkcji, znane są ich numery powyżej tysiąca.
Zacząłem szukać części w rozsądnych cenach. Kupiłem jeszcze od R. zbiornik paliwa i dwie felgi. Później jeden z kolegów sprzedał mi kierownicę, dźwignię ręcznego hamulca i parę drobiazgów. Od innego dostałem gratis górną połówkę karteru z oryginalnym numerem 093 – z tego najbardziej się ucieszyłem.
Niedawno na forum Mikrusa Andrzej wystawił podłogę z informacją, że odda gratis. Stan średni, poszycie skorodowane i do wymiany, ale i tak zdecydowanie lepsza niż moja. Zastrzegł, że podłoga jest do oddania „goła”. Jednak kiedy przyjechałem, dostałem podłogę wcale nie gołą, bo z przednim zawieszeniem i innymi elementami,do tego drzwi, maska silnika, uszczelki i szyby. Plus piękna kierownica. Wszystko z Mikrusa takiego jak mój, tj. również pochodzącego z pierwszej setki. Czy można takie skarby otrzymać za darmo? Dla mnie najcenniejsze jest, że istnieją jeszcze ludzie, którzy nie zawsze i nie wszystko przeliczają na pieniądze, chociaż mają do tego pełne prawo. Następnym razem pojechałem do Andrzeja po nadwozie. Miała być wydmuszka, a dostałem z częściowo wyposażoną deską rozdzielczą. Dzięki!
To właściwie początek, bo ciągle poszukuję części. To skompletowania nawet tak uproszczonego autka bardzo wiele brakuje, jeśli się startuje za stanu takiego jak ja. Może ktoś z Czytelników ma/chce sprzedać/wie kto posiada lub posiadał takie części jak:
– silnik i jego osprzęt oraz osłony,
– filtr powietrza,
– tylne zawieszenie,
– zamki, klamki, wszelkie elementy ozdobne,
– prędkościomierz i wyposażenie deski rozdzielczej,
– lusterko wewnętrzne,
– tylna lampka i inne elementy oświetlenia.
Zresztą tak naprawdę jestem zainteresowany każdą częścią do Mikrusa, bo te nieliczne, które mam, są w sporej liczbie skrajnie zużyte. Szukam też (do wypożyczenia lub tylko obejrzenia) archiwalnych fotografii, szczególnie autek z – umownie – „pierwszej setki”. Chciałbym odrestaurować mojego Mikrusa możliwie wiernie.
Próby odszukania pierwszego właściciela mojego Mikrusa oraz ustalenia numeru auta skończyły się na razie niepowodzeniem. Do S. trafił z Rzeszowa, więc tu szukałem. W Wydziale Komunikacji zachowały się co prawda archiwalia z lat 50. ale wówczas umieszczano w nich jedynie Nazwisko właściciela i numer rejestracyjny, nie zapisując ani numeru nadwozia ani tym bardziej silnika. Czasem – co ciekawe – nie zapisywano nawet marki auta.
Przypominam sobie, jak kiedyś Krzysztof Szaykowski w jednym z programów motoryzacyjnych powiedział: – Jeśli jest rama, błotnik i lampka kierunkowskazu, to dla nas [tj. pasjonatów] już jest samochód. Ja mam znacznie więcej. Czy wierzę, że z wraka widocznego na zdjęciach można odtworzyć sprawny, jeżdżący samochód? Oczywiście, że tak. Do zobaczenia na zlocie.
Mieczysław Płocica
tel. 886 342 355
mplocica@prz.edu.pl